Dopadło mnie jesienne przesilenie. Tak przynajmniej tłumaczę sobie to wszechogarniające zmęczenie, które sprawia, że zatrzymuję się w biegu, bo tracę orientację. W tym biegu udało mi się jednak wyskoczyć na szkolenie. Ot takie sobie króciutkie uszeregowanie dotychczas zdobytej wiedzy i jej utrwalenie. Jednodniowe. Wykładowcą uznany doradca podatkowy w związku z czym oczekuję wysokiego poziomu szkolenia. I rzetelności. Drobne potyczki wybaczam. W końcu droga była daleka to chłop zmęczony…mógł się przejęzyczyć. Zapomnieć mógł…w sumie najmłodszy nie jest. Na oko, tak pod 50-tkę. Może ciut więcej. Przyjemna w odsłuchu barwa głosu, intonacja nie pozwalająca zasnąć, a to spory sukces. Szczególnie jeśli chodzi o nie uśpienie mnie po dwutygodniowym rajdzie ze spaniem po 3 godziny na dobę. Przy czym rano obudził mnie okropny ból głowy. Ciśnienie…Taki tam ślad czasu. Znaczy upływających lat. No że wiecie…dopadają nas przypadłości naszych matek i babć. Tak więc pomimo tej nadchodzącej starości i ogarniającej mnie senności – dałam radę.
Tak więc człowiek spokojnie prowadzi szkolenie, ja słucham. Utrwalam wiedzę.
Zawsze lepiej mi po takich szkoleniach, gdzie upewniam się w tym co robię. Gdzie potwierdzam poziom wiedzy – że nie jest źle. Tym razem również. Tym bardziej, że w zagadnienia omawianego dziś problemu weszłam niespełna dwa lata temu. Wiem, że to lubię. Jeszcze. Nie wiem czy mi nie minie w końcu od tego natłoku zmian i bombardowania kolejnymi.
Im dłużej szkolenie trwa, tym bardziej mam wrażenie, że ciągle mielimy o tym samym. Trudno. Zaczynam zwracać uwagę na szczególiki…takie tam potknięcia.
Jednakże mam malutki żal. Bo przecież doradca podatkowy. Bo szkolenie organizowane przez podmiot, który przede wszystkim szkoleniami się zajmuje.
Jeśli chłop te szkolenia przeprowadza cyklicznie to powinien już sobie utrwalić podstawy prawne swoich twierdzeń. Ale nic to… wracam do tego co zaczęłam robić już na początku szkolenia. Wertuję przygotowane dla nas materiały szkoleniowe. Oczywiście, że tak! Wyłapuję niepotrzebne spacje, nadprogramowe kropki, przecinki. Niechlujnie pozostawione na końcu linijek „sieroty”. To mnie zawsze szczególnie drażni. Niby czytam ale widok „sierot” doprowadza mnie do szału. No kurcze… W końcu ten kto to przygotowywał powinien być świadomy zasad pisowni. I tego, że to musi przy okazji „wyglądać”! Ale kładę to na karb zbyt wielu srok. Znaczy chłop biega ze szkolenia na szkolenie i widać nie na jakości materiałów mu zależało. Dlatego zastawia jeszcze bardziej sposób ich przygotowania dla uczestników kursu przez jego organizatora. Wykładowca przesyła te materiały do wydruku i powinny być sprawdzone, tj. przejrzane pod kątem eliminacji potencjalnych błędów. Widać wszyscy mają to gdzieś, bo fakty pokazują, że nikt tego nie zrobił. Przeżyję…ale informacji o rzekomo nadal obowiązującym druku PIT-40, który od 2018 roku jest jednie artefaktem, nie dałam rady przemilczeć. Ale świnia nie jestem. Chyba… Na koniec szkolenia podeszłam podziękować za szkolenie i w miarę dyskretnie chciałam Panu wskazać, że należałoby materiały zaktualizować, pokazując mu adnotację jaką zrobiłam na kartce. Hmmm… chciałam być dyskretna a to on się wysypał. Wyszło tak jakbym pod pręgierz go chciała postawić. Chyba nie umiem w ludzi. Tak czy siak, wiedza została przyklepana. Został niedosyt. Za mało.
Czy ja się czepiam czy też tak macie? Znaczy punktujecie osoby prowadzące szkolenia? I bardziej na minusy czy na plusy? 😉
