Uderz w stół…czyli burza w szklance wody bądź dżdżu krople na tępych nożyczkach.

Ostatni wpis stał się wśród pewnych osób tak poczytny, że nie omieszkały mnie uświadomić jak bardzo jest nie na miejscu. Przy okazji od razu wskazano konkretną grupę, osobę i miejsce akcji oraz skierowano do mnie…”prostą prośbę”. Ja tam słabo się na tym znam, ale prośba to prośba. Czy ona krzywa czy prosta…ja tam z linijką koło niej stać nie będę! 😉
Usunięcie wpisu w grę nie wchodzi. Tak samo zresztą jego zmiana. Bo niby co miałabym tam zmienić? Czy zmienił się mój pogląd na to? Nie. Czy zmieniłam zdanie? Nie. W końcu czy wskazałam w treści konkretną grupę, osobę podając dane pozwalające zidentyfikować postaci opisanego zdarzenia? Jeśli ktoś w opisanej sytuacji rozpoznał siebie lub kogoś kogo zna, bądź poznał sytuację, bo w takowej uczestniczył…to może trzeba raczej pomyśleć o tym jak inni takie zachowania odbierają? I czy warto…?
Jak to mówią – uderz w stół a nożyce się odezwą. Odezwały się „ustami” czy raczej palcami jednej z administratorek grupy, która sytuację rozpoznała jako zdarzenie na tejże grupie. Skierowana tym sposobem „prosta prośba” stała się jednak dość zawiłym problemem. Jednakże nie moim. Charakterystyczny ton wiadomości skierowanej do mnie, początkowo mnie ubawił. No trochę jak w przedszkolu…Pamiętacie jeszcze? „Psze Pani a Jacek mnie ciągnie za warkocze!”, „Psze Pani, a Zosia stroi miny!”, „Psze Pani! Ja nie chcę, żeby Julka paczała na mię!” itd. itp.
Zrozumiałabym nawet krzywą prośbę, gdyby faktycznie treść wpisu wskazywała konkretną grupę czy osobę i ktoś mógłby mieć z tego powodu problemy natury innej niż „Psze Pani…”. Tej „prostej prośby” jednak nie mogę spełnić!
Trudno, żeby osoba postronna, zupełnie mi obca i nijak się mająca do mnie samej, nakazywała mi co i jak mam pisać. Trudno, żeby na „moim miejscu w Internecie” decydować miała inna niż ja osoba o zamieszczanych treściach. Przyrównałabym sytuację do salonu we własnym domu. Ustawiam sobie mebelki jakie chcę, wieszam bądź nie, firany, ustawiam bibeloty, wieszam ozdoby a na podłodze kładę piękny, puszysty i olśniewająco biały dywan. Ale Zocha z chaty na drugim końcu wsi stwierdza, że nie podoba jej się mój salon. Bibeloty nie takie, ozdoby nie tak powieszone. No i ten brak firan w oknach! A w ogóle to weź babo zmień ten dywan! Bo nie na miejscu jest!
Jak to? To w końcu ten dywan to w moim własnym salonie leży czy może już u Zochy wygrzewa kafle? To moje stopy na nim odciskają ślady czy Zocha w buciorach po nim biega?
Niestosowna ta prośba nieco, biorąc pod uwagę, że ktoś chce decydować o „umeblowaniu” mojego miejsca.

Druga strona medalu jest taka, że nie ma dymu bez ognia. Reakcja potwierdza, że jednak jest problem! I raczej nie mam go ja. Problem ma imię i swoje miejsce. I nie był absolutnie wskazany w treści tak kontrowersyjnego wpisu. Żebym ja tam chociaż pisała o jakichś bezeceństwach, figlach czy niemoralnych rzeczach, to bym prędzej zrozumiała oburzenie. A tak to tylko przez głowę szybciutko mi przebiegła myśl taka, że ktoś tu się albo czuje winny albo ma sobie coś do zarzucenia. Wpis nikogo nie obrażał, a podsumowywał pewne zachowania, które niestety mają miejsce. Jesteśmy tylko ludźmi, albo aż. Tylko – i mamy prawo do błędów. Aż – i mamy przywilej wyciągania wniosków. Uczenia się na błędach.

W całym tym zamieszaniu padło też magiczne sformułowanie „zaraportowany przez wielu członków”. Hmmm.. Brzmi jak „bo ludzie mówią”. Lubicie posługiwać się takim zwrotem? Być może to uraz z dzieciństwa bądź wczesnej młodości, ale niestety znam kilka osób, które takim sformułowaniem lubią się posługiwać kiedy nie mają argumentów i chcą powiedzieć co myślą, ale nie bardzo chcą się do swoich myśli czy zdania przyznać. To takie proste…przerzucić odpowiedzialność za słowa na kogoś trzeciego.
Także wiecie…ten mało znany i rzadko czytany blog ma obserwatorów, którzy „raportują”! Pozostawię dla siebie domysły i dywagacje co do tego raportowania jak i osób, które jak widać są strażnikami tego bloga i poddają mnie ocenie w zakresie tego co powinnam a czego nie. I że nie jest na miejscu. Tekst, blog oraz ja. 😉

Skłamałabym, gdybym napisała, że mi przykro. Chociaż w sumie nie. Przykro mi jest. Przykro mi, że ludzie stają się sobie coraz bardziej wrodzy. Nie ma znaczenia powód, każdy jest dobry. Objawia się to w postach, które mają kogoś wyciągnąć z ostatniej ławki by go postawić pod pręgierzem ludzkiej nieprzychylności i zbiorowej źle pojętej odwadze.
Objawia się w wiadomościach naszpikowanych autorytarnym i nieprzyjaznym tonem, napisanego z poczuciem wyższości nad adresatem.
Objawia się w braku próby podjęcia dyskusji, która przegrywa z potrzebą rozładowania negatywnych emocji wyrażonych w napastliwych i agresywnych wpisach.
Przykro mi, że ktoś sobie musiał pokaleczyć wzrok wyczytując wszystkie literki mojego poprzedniego wpisu. Przykro mi tak po ludzku. Bo ja już wiem, że nadmiar takich emocji nie przynosi nic dobrego. Że to kiedyś do nas wraca. Im więcej się w takie emocje angażujemy, tym większy bagaż przychodzi nam za jakiś czas dźwigać. Przykro mi, że ktoś usiłuje zmusić drugiego człowieka do tego by myślał, czuł i mówił tak samo, tym samym odmawiając mu prawa do bycia sobą. Przykro mi, że ktoś nie dostrzega dobra dokonując kiepskich wyborów. Że nie znajduje czasu na refleksję, bo z niewiadomych przyczyn negatywne emocje są mu bliższe.
Ale choćby skały sr*ły, to nie jest mi przykro za popełniony tekst.
Jeśli ktoś nie rozumie na czym polega idea prowadzenia bloga, to ja nie jestem od uczenia go czy wyjaśniania, że jest to moje miejsce w Internecie. Moje myśli i poglądy. Nie Zochy ani Helenki. Nie Krychy ani Zdzichy. Moje perskie dywany. Mój bielą lśniący puszysty dywan w salonie. I właśnie się na nim rozsiadłam. Przed sobą widzę na stole…nożyczki. Nie muszę czekać aż się odezwą!
Teraz mogę tylko czekać na ich rzewny śpiew 😉

Albo nie…to ja im zaśpiewam! Rany…nie…szkoda nożyczek! Mogą się powyginać od mojego „piania”!

Zawód jest trudny, pełen sytuacji stresowych i okraszony sporą dawką nerwów. Ale to naprawdę nie usprawiedliwia wszystkiego. A już szczególnie „prostej prośby” nie do spełnienia. W tej szklance rozhulana burza nie tylko napotyka opór ścian, ale zwyczajnie to się nie mieści w granicach szklanki!

Posted in 1
Leave a Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *