Uderz w stół…czyli burza w szklance wody bądź dżdżu krople na tępych nożyczkach.

Ostatni wpis stał się wśród pewnych osób tak poczytny, że nie omieszkały mnie uświadomić jak bardzo jest nie na miejscu. Przy okazji od razu wskazano konkretną grupę, osobę i miejsce akcji oraz skierowano do mnie…”prostą prośbę”. Ja tam słabo się na tym znam, ale prośba to prośba. Czy ona krzywa czy prosta…ja tam z linijką koło niej stać nie będę! 😉
Usunięcie wpisu w grę nie wchodzi. Tak samo zresztą jego zmiana. Bo niby co miałabym tam zmienić? Czy zmienił się mój pogląd na to? Nie. Czy zmieniłam zdanie? Nie. W końcu czy wskazałam w treści konkretną grupę, osobę podając dane pozwalające zidentyfikować postaci opisanego zdarzenia? Jeśli ktoś w opisanej sytuacji rozpoznał siebie lub kogoś kogo zna, bądź poznał sytuację, bo w takowej uczestniczył…to może trzeba raczej pomyśleć o tym jak inni takie zachowania odbierają? I czy warto…?
Jak to mówią – uderz w stół a nożyce się odezwą. Odezwały się „ustami” czy raczej palcami jednej z administratorek grupy, która sytuację rozpoznała jako zdarzenie na tejże grupie. Skierowana tym sposobem „prosta prośba” stała się jednak dość zawiłym problemem. Jednakże nie moim. Charakterystyczny ton wiadomości skierowanej do mnie, początkowo mnie ubawił. No trochę jak w przedszkolu…Pamiętacie jeszcze? „Psze Pani a Jacek mnie ciągnie za warkocze!”, „Psze Pani, a Zosia stroi miny!”, „Psze Pani! Ja nie chcę, żeby Julka paczała na mię!” itd. itp.
Zrozumiałabym nawet krzywą prośbę, gdyby faktycznie treść wpisu wskazywała konkretną grupę czy osobę i ktoś mógłby mieć z tego powodu problemy natury innej niż „Psze Pani…”. Tej „prostej prośby” jednak nie mogę spełnić!
Trudno, żeby osoba postronna, zupełnie mi obca i nijak się mająca do mnie samej, nakazywała mi co i jak mam pisać. Trudno, żeby na „moim miejscu w Internecie” decydować miała inna niż ja osoba o zamieszczanych treściach. Przyrównałabym sytuację do salonu we własnym domu. Ustawiam sobie mebelki jakie chcę, wieszam bądź nie, firany, ustawiam bibeloty, wieszam ozdoby a na podłodze kładę piękny, puszysty i olśniewająco biały dywan. Ale Zocha z chaty na drugim końcu wsi stwierdza, że nie podoba jej się mój salon. Bibeloty nie takie, ozdoby nie tak powieszone. No i ten brak firan w oknach! A w ogóle to weź babo zmień ten dywan! Bo nie na miejscu jest!
Jak to? To w końcu ten dywan to w moim własnym salonie leży czy może już u Zochy wygrzewa kafle? To moje stopy na nim odciskają ślady czy Zocha w buciorach po nim biega?
Niestosowna ta prośba nieco, biorąc pod uwagę, że ktoś chce decydować o „umeblowaniu” mojego miejsca.

Druga strona medalu jest taka, że nie ma dymu bez ognia. Reakcja potwierdza, że jednak jest problem! I raczej nie mam go ja. Problem ma imię i swoje miejsce. I nie był absolutnie wskazany w treści tak kontrowersyjnego wpisu. Żebym ja tam chociaż pisała o jakichś bezeceństwach, figlach czy niemoralnych rzeczach, to bym prędzej zrozumiała oburzenie. A tak to tylko przez głowę szybciutko mi przebiegła myśl taka, że ktoś tu się albo czuje winny albo ma sobie coś do zarzucenia. Wpis nikogo nie obrażał, a podsumowywał pewne zachowania, które niestety mają miejsce. Jesteśmy tylko ludźmi, albo aż. Tylko – i mamy prawo do błędów. Aż – i mamy przywilej wyciągania wniosków. Uczenia się na błędach.

W całym tym zamieszaniu padło też magiczne sformułowanie „zaraportowany przez wielu członków”. Hmmm.. Brzmi jak „bo ludzie mówią”. Lubicie posługiwać się takim zwrotem? Być może to uraz z dzieciństwa bądź wczesnej młodości, ale niestety znam kilka osób, które takim sformułowaniem lubią się posługiwać kiedy nie mają argumentów i chcą powiedzieć co myślą, ale nie bardzo chcą się do swoich myśli czy zdania przyznać. To takie proste…przerzucić odpowiedzialność za słowa na kogoś trzeciego.
Także wiecie…ten mało znany i rzadko czytany blog ma obserwatorów, którzy „raportują”! Pozostawię dla siebie domysły i dywagacje co do tego raportowania jak i osób, które jak widać są strażnikami tego bloga i poddają mnie ocenie w zakresie tego co powinnam a czego nie. I że nie jest na miejscu. Tekst, blog oraz ja. 😉

Skłamałabym, gdybym napisała, że mi przykro. Chociaż w sumie nie. Przykro mi jest. Przykro mi, że ludzie stają się sobie coraz bardziej wrodzy. Nie ma znaczenia powód, każdy jest dobry. Objawia się to w postach, które mają kogoś wyciągnąć z ostatniej ławki by go postawić pod pręgierzem ludzkiej nieprzychylności i zbiorowej źle pojętej odwadze.
Objawia się w wiadomościach naszpikowanych autorytarnym i nieprzyjaznym tonem, napisanego z poczuciem wyższości nad adresatem.
Objawia się w braku próby podjęcia dyskusji, która przegrywa z potrzebą rozładowania negatywnych emocji wyrażonych w napastliwych i agresywnych wpisach.
Przykro mi, że ktoś sobie musiał pokaleczyć wzrok wyczytując wszystkie literki mojego poprzedniego wpisu. Przykro mi tak po ludzku. Bo ja już wiem, że nadmiar takich emocji nie przynosi nic dobrego. Że to kiedyś do nas wraca. Im więcej się w takie emocje angażujemy, tym większy bagaż przychodzi nam za jakiś czas dźwigać. Przykro mi, że ktoś usiłuje zmusić drugiego człowieka do tego by myślał, czuł i mówił tak samo, tym samym odmawiając mu prawa do bycia sobą. Przykro mi, że ktoś nie dostrzega dobra dokonując kiepskich wyborów. Że nie znajduje czasu na refleksję, bo z niewiadomych przyczyn negatywne emocje są mu bliższe.
Ale choćby skały sr*ły, to nie jest mi przykro za popełniony tekst.
Jeśli ktoś nie rozumie na czym polega idea prowadzenia bloga, to ja nie jestem od uczenia go czy wyjaśniania, że jest to moje miejsce w Internecie. Moje myśli i poglądy. Nie Zochy ani Helenki. Nie Krychy ani Zdzichy. Moje perskie dywany. Mój bielą lśniący puszysty dywan w salonie. I właśnie się na nim rozsiadłam. Przed sobą widzę na stole…nożyczki. Nie muszę czekać aż się odezwą!
Teraz mogę tylko czekać na ich rzewny śpiew 😉

Albo nie…to ja im zaśpiewam! Rany…nie…szkoda nożyczek! Mogą się powyginać od mojego „piania”!

Zawód jest trudny, pełen sytuacji stresowych i okraszony sporą dawką nerwów. Ale to naprawdę nie usprawiedliwia wszystkiego. A już szczególnie „prostej prośby” nie do spełnienia. W tej szklance rozhulana burza nie tylko napotyka opór ścian, ale zwyczajnie to się nie mieści w granicach szklanki!

Granice są nawet wtedy gdy lubimy włazić z butami w cudze grządki 😉

Z ciekawością obserwuję niektóre posty na jednej z kilku grup zrzeszających księgowych. Niezbyt często mam czas tam zaglądać, ale w końcu była niedziela, cisza i spokój właściwy dniu wolnemu od pracy. O ile grupy te mają być platformą wymiany wiedzy i wsparcia, tak bywa, że okazują się zbiorowym linczem. Choć może lincz to za duże słowo. Tyle, że odbiór jest subiektywny więc to co dla mnie jest słabą krytyką dla osoby krytykowanej może być hejtem i doprowadzić ją do skraju załamania nerwowego. Jak łatwo ludziom przychodzi oceniać czyjś chód kiedy nawet się do ich butów nie przymierzyli…

Tym razem rzecz niby błaha… ot ktoś z jakiejś przyczyny, być może z czystej ciekawości, dogłębnie badał zawartość strony jednego z członków. Pech chciał, że cennik się jej bardzo nie spodobał. Oj tak bardzo, że trzeba to było poddać publicznemu osądowi. Jak wiele osób tak robi? Pewnie każdemu się zdarza skomentować, czasami poddać kwestię dłuższej dyskusji czy krytyce w gronie kilku osób czy też do koleżanki bądź kolegi. Tym razem rzecz szczególnie w tym gronie dyskutowana – ceny!

Branża chce walczyć z zaniżaniem cen, wychodząc z założenia, że to prowadzi do obniżenia jakości usług. Poza tym odwieczna bolączka każdej księgowej czy księgowego to mityczna księgowa kolegi, a niektórzy sądzą, że obniżanie cen czy dawanie rabatów za zmianę biura rachunkowego prowadzi do zbędnych dyskusji z klientami, którzy  lubią posługiwać się w określonych sytuacjach argumentem zaczynającym się od słów: „A księgowa kolegi…”. Ta mityczna postać w końcu potrafi wszystko! I u niej to wszystko przechodzi! No i najważniejsze – nie wychodzą podatki do zapłaty! A „Pani/Pan to jest taka beznadziejna, że u Pani to ciągle te podatki trzeba płacić…”

Cóż… Mnie księgowa kolegi nie rusza. Jeśli tak sprytna to super! Powodzenia! Nie ma co jej żałować pracy. Tej jest taki ogrom, że i tak nie przerobimy. Że nie wychodzą podatki, że wszystko wypełnia, załatwia kredyty, umawia na wizyty lekarskie, podpowiada gdzie jest najtaniej, a na końcu dziecko do przedszkola może jeszcze zaprowadzi…No proszę! Świetnie! Zaliczam to do kategorii legend miejskich 😉

Cennik jednego, drugiego czy dziesiątego biura rachunkowego nie jest moją sprawą. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Każdy  sam wycenia wartość swojej pracy.  Jeden wyceni godzinę swojego czasu na dwieście złotych, a inny na pięćdziesiąt. Wolny rynek, ot co. A ten wszystko zweryfikuje.

Grupa chce tworzyć elity tej branży, chce przywrócić właściwy temu zawodowi szacunek i wartość pracy mierzyć odpowiednią ceną. Wszyscy się raczej zgodzą z tym, że cele są słuszne. Jednak czy słuszne jest z butami się ładować w czyiś biznes? Narzucać mu to w jaki sposób ma go prowadzić? Kto i kiedy doszedł do tego, że mamy prawo do tego by rządzić czyimś życiem i postępowaniem? Mamy wolną wolę. I to ona pozwala nam decydować za nas samych, a nie za innych.

Ulotka reklamowa biura tej osoby poddana została krytyce w tonie wzburzenia i poddania w wątpliwość profesjonalizm i kompetencje owej księgowej. Mówią, że syty głodnego nie zrozumie. Stawiając pierwsze kroki na rynku jakoś tego klienta trzeba przyciągnąć. Wszyscy wiemy, że reklama dźwignią handlu, a to co drobnym drukiem nie rzuca się w oczy. Kowalska czy Nowakowa otwierają biuro rachunkowe i na początek chcą udzielać takich rabatów jak zniżka np. 50% na usługi jeśli klient przechodzi z innego biura. Czy to zbrodnia? Tutaj oceniono to jako nieetyczne, tymczasem czy tak jest na pewno? W końcu jak klient zadowolony to innego biura nie będzie szukał!
Chcą przez 3 miesiące prowadzić księgowość za 30% czy 50% albo nawet i za jedną marną złotówkę? Ależ niech tak robią. To ich biznes. Ich decyzje. Ich zyski lub straty. Z czasem zmienią taktykę i strategie marketingowe. Zmienią się priorytety. Ja mam swoje buty i nawet jeśli mi się podobają buty koleżanki to zakładać ich na swoje stopy nie będę, bo w końcu miara inna i zęby można sobie wybić!

Formy krytykowania tego co nam się nie podoba stały się tak „niskich lotów”, że zapominamy o tym, że ten zawód to także etyka zachowania i wyrażania swoich myśli. To nie tylko polityka cenowa, ale i zachowanie klasy. Chcemy by ten zawód był prestiżowym to sprawmy, żeby każdy kojarzył nas z odpowiednim zachowaniem i kulturą. A dla niektórych kultura to comiesięczne wyjścia do teatru, kina czy zakup książki, na przeczytanie której już czasu zabraknie. Oj jak bardzo ten nasz naród lubi się rządzić w cudzych grządkach! W końcu lepiej w cudzym ogródku niż w swoim chwastów szukać.

W miejscu gdzie wymieniamy się wiedzą i mamy być dla siebie wsparciem, nie rzucajmy sobie pod nogi kłód. Konkurencja może być zdrowa, a my możemy z powodzeniem współpracować co pokazują stowarzyszenia, które mogą być przykładem tego jak taka współpraca może się kształtować i przebiegać. A jak chcemy zwrócić komuś uwagę, że coś się nam nie podoba…róbmy to po cichu, bez wzbudzania niezdrowej sensacji, bez niepotrzebnych emocji. Osobiście i do konkretnej osoby. Nie na forum, stawiając osobę pod pręgierzem i poddając ją swoistemu linczowi. Internet to kopalnia wiedzy, ale może być też bronią, niewłaściwie użyty będzie ranił i powodował szkody.

Rekrutacja jak olimpiada a podium…pozostaje puste!

Ciężkie czasy…wszyscy narzekają. W sumie normalka. W końcu to nasza cecha narodowa. Poszukujący pracy narzekają na oferty, a oferenci…na kandydatów.
Często wybór ogranicza się do wybrania najlepszego pośród słabych. A czasami trafia się perła! Nie będę pisać pośród czego, żeby nikt nie poczuł się urażony 😉

Dziś krótka historyjka na temat trudnego procesu pozyskania kompetentnego pracownika, a w skrócie – długa historia krótkiego zatrudnienia!

W poszukiwaniu kogoś kto mógłby się zgrać z zespołem pracowników w niewielkim biurze, gdzie pięcioro świetnie się dogadujących osób potrzebuje wsparcia jeszcze jednej pary rąk, zwróciliśmy się o pomoc do profesjonalisty. Nie chcąc tracić czasu na bliżej nieokreśloną ilość spotkań, rozmów i wyczerpujących wszystkich przemarszy kandydatów, wsparliśmy się zewnętrzną firmą rekrutującą, której zadaniem było podsyłanie nam już konkretnych, sprawdzonych kandydatów, którzy mieli spełniać nasze jakże wygórowane oczekiwania.

Tak, tak. Wygórowane! Najważniejszym dla nas warunkiem było…ogarnięcie! Ktoś kto miałby z nami pracować musi być rzutki i bystry. Logiczny. Poukładany i rzeczowy. Nie musi mieć szczególnej wiedzy – to akurat rzecz, której nabędzie. Stąd też wymóg bystrości i logiki. Bez tego trudno się uczyć. No i na dokładkę…taka wisienka na tym torciku..skromnym. Musi mieć chęć do pracy! Jak się okazuje z tym dziś akurat najciężej.

Po przejrzeniu kilku podesłanych nam CV, według osoby odpowiedzialnej za rekrutację – spełniających nasze oczekiwania…wymiękliśmy. Być może czepiamy się detali, ale w końcu od tego się zaczyna a kończy się…albo źle albo dobrze. 😉
Trudno zrozumieć co się zadziało po drodze przez ostatnie lata, że poszukujący dziś pracy szukają tak naprawdę nie pracy, a wypłaty. Zrozumiałe, że każdy z nas pracuje dla pieniędzy, ale spędzając w pracy więcej czasu niż w domu, wydawało mi się, że szukamy czegoś więcej niż większych pieniędzy. Że znaczenie ma to z kim i gdzie się pracuje. No ale do brzegu…

Lektura każdego z CV jest pouczająca. Człowiek dowiaduje się bardzo wiele nawet z pozornie pustych stron. Dotarło do mnie, że ja tak wielu rzeczy nie wiem! Od dawna nie musiałam szukać pracy i brać udziału w rekrutacjach z drugiej strony, więc wypadłam z obiegu. Dramatycznie mało wiem o tym co jest…on the top!
A tam kwieciście…oj czasami oczy bolą. Najbardziej powalające było niechlujstwo w tworzeniu CV. Niby dzieci ery komputera, powszechnej cyfryzacji i internetu, a nie potrafią sklecić w przyzwoity sposób prostej i czytelnej aplikacji do pracy.
Większość upstrzona przesłaniającą treść grafiką. Niesformatowaną jak należy. Dokument przesyłany w wersji doc co mnie osobiście mocno razi w oczy. Wydaje mi się to takie oczywiste, że przesyłamy pliki nieedytowalne i że od lat każdy wie, że tego rodzaju pismo jakim jest CV przesyłamy w formacie pdf. Błąd! Głupiutka jestem!
Stanowisko w biurze…praca przy komputerze, ale głównie na telefonie…praca z ludźmi. Trzeba umieć w ludzi. Trzeba potrafić posługiwać się internetem i sprytnie wyszukiwać pewnych informacji. Wszystko na czas. Niby nic wielkiego, dlatego wymagania ograniczyliśmy do konkretnych umiejętności, które można dość łatwo zweryfikować podczas rozmowy. Nie wiedza była tu kluczem, a charakter i chęć do pracy i posiadane umiejętności.

Pierwszy większy ZONK… podesłane CV z opisem, że rekruterka być może jest wiedźmą! Bo nie wie na czym to polega ale od samego początku wiedziała, że to jest strzał w 10-tkę! Że nie wie na czym to polega ale…możliwe, że jest nienormalna. Przez grzeczność nie zaprzeczę…
Przeglądam więc to „doskonałe” dziewczę przez pryzmat nadesłanego CV. A tam…pusto. Tzn. poza informacjami od rekruterki odnośnie życia prywatnego kandydatki (co oczywiście ma podnosić jej ocenę, a w moich oczach świadczy o braku profesjonalizmu podczas procesu rekrutacji) nie ma tam żadnego doświadczenia zawodowego pomimo 30-tki na karku. Poza 6-cio miesięcznymi praktykami w czasie studiów.
Pozostaje więc opierać się na podanych umiejętnościach… ups! Dowiaduję się, że kilkuletni pobyt poza granicami kraju jest umiejętnością! I tym sposobem już nawet zdjęcie na tle ściany po odbytym prysznicu nie robi wrażenia… Nie umiem w ludzi! Argument powrotu do kraju i konieczność podjęcia pracy to jednak za mało. No ale sytuację ratuje kolejny kandydat. Dla odmiany mężczyzna.

Zarzuty co do wyglądu CV jak wyżej…a nawet gorzej, bo przebieg pracy zawodowej chował się pod grafiką, jak i dane personalne. No ale można wybaczyć…w końcu wieloletnie doświadczenie w pracy z alkoholami mogło tutaj zaważyć. Człowiek zawsze dąży do tego by się rozwijać. Oczywiste i zrozumiałe. Pamiętam jak sama zaczynałam…sukcesywnie krok po kroku dążąc do miejsca, w którym jestem. Wszystko miało swój czas i miejsce. Zdobywałam kolejne umiejętności i doświadczenie zawodowe, zaczynając od małych kroków. Cieszyłam się z tego, że mogę się uczyć i podnosić kwalifikacje. Kwestia wynagrodzenia była mniej istotna. Przynajmniej do czasu aż zdobyłam wystarczające kwalifikacje.
No ale po drodze zabrakło mi kilku istotnych jak się okazuje umiejętności.
Długo będę się zastanawiała na czym polega konkretnie umiejętność obrotu gotówką. Teoretycznie świetnie sobie radzę z obrotem gotówką…znaczy szybko znika z portfela! Dlatego preferuję pieniądz wirtualny 😉
Ale do brzegu… Tutaj również magiczna liczba 30! Ale tym razem z bogatym doświadczeniem zawodowym. Co prawda daleko od pracy biurowej, ale z ludźmi. Barmaństwo to zupełnie inny styl pracy, ale widać że chłopak ma cel. Że widzi potrzebę stabilizacji zawodowej. Przebrnęłam ironiczny uśmieszek na zdjęciu. Podsumowując: ten kandydat również nie spełniał oczekiwań. No ale może trzeba dać mu szansę…
Na rozmowie nie wyszedł najgorzej. Chociaż opowiadanie o niedobrym i złym obecnym pracodawcy nie bardzo mi się podobało. Można pewne rzeczy przemilczeć, ubrać w inne słowa etc.
Ostatecznie mimo wszystko stwierdziliśmy, że niech spróbuje. No doświadczenia i kwalifikacji mu brakuje, ale może nadrobi. Będzie się szybko uczył etc.
I tutaj zaczynają się schody…
Najpierw miał problem ze zdecydowaniem się od kiedy może zacząć pracę. Potem z podaniem danych do skierowania na badania. Jak już je podał na dwa dni przed to posłużył się kłamstewkiem jak to „dopiero w piątek” się dowiedział! Że niby od nas informacji nie dostał. Szkoda, że sama słyszałam jak menagerka do niego dzwoniła i prosiła o dane informując o konieczności zrobienia badań…
Na starcie cwaniaczy…hmmm…
Ostatecznie wczoraj przyszedł po to skierowanie. Dziś miał punktualnie wstawić się do pracy, choć wiadomo…bez badań nie ma mowy.
Przyszedł…i mówi: „Wczoraj chciałem zadzwonić się umówić na badania, ale nie spodobało mi się stanowisko wpisane w skierowaniu. Bo tam jest asystent a mi obiecała Pani od rekrutacji, że będę miał specjalistę”. Nosz jasna Wasza mać…
Co mnie obchodzi co naobiecywała „nienormalna” lejąca wodę na każdą stronę kobieta przechodząca menopazuę (skądinąd być może ciężko!) jak rozmawialiśmy o stanowisku asystenckim. Ostatnie 6 miesięcy liznął pracy na podobnym stanowisku, ale to nie czyni z niego specjalisty! No i pensja… musi być wyższa! A ja się pytam… dlaczego on ma zarabiać więcej niż dziewczyny na takim samym stanowisku? W czym jest lepszy? Co więcej od nich zrobi? No i czy jest samodzielnym pracownikiem? Przy czym wynagrodzenia są na poziomie nieco wyższym niż w podobnych firmach.
Odbierając dzień wcześniej skierowanie przycwaniaczył o umowę. Praktyka w firmie jest taka, że po miesięcznym okresie próbnym pracownik dostaje umowę na 3 miesiące, żeby dać sobie czas na lepsze poznanie się i upewnienie jednej i drugiej strony o słusznym wyborze. Następna jest umowa roczna – jeśli pracownik nie „ucieknie” do innej firmy to znaczy, że wsiąkł i wiążemy się z nim na czas nieokreślony. Nie spodobało się Panu… Chyba jednak powinien na kadrowca aplikować 😉

Najsmutniejsze jest to, że do podpisania umowy nie doszło. Pan jeszcze nie zaczął a już mu podziękowano. Zespół zgodnie po 5 minutach jego obecności stwierdził, że… Pan tak cwaniaczy, że nie dadzą rady. Tak w skrócie. Jak to jest, że niektórzy wnoszą wraz ze swoją osobą taki odrzucającą energię? Mają wokół siebie niewidzialną złą aurę, którą można zobaczyć w oczach chociaż bardzo nie chce jej się dostrzegać. Wyleczyłam się z rekrutowania do biura osób z zewnątrz na dłuższy czas. W tym składzie damy radę sprężając się i dając z siebie nieco więcej. Byleby już nie przechodzić takich sytuacji!

I tak to w tej całej olimpiadzie z CV nie wygrał nikt. Podium jest puste. A mówiąc wprost – biurko kurzem stoi! Ja mogę się czuć nieco przegrana…mam za słabe umiejętności…no i nie byłam kierownikiem kiosku na plaży! Z kierowniczego stanowiska ciężko przyjąć taką sytuację – degradacja na słabego asystenta w biurze… 😉

Jeśli ktoś znajomy, bądź znajomy znajomego, będzie szukał pracy i będzie posiadaczem bystrego umysłu, logiczne myślenie nie będzie mu obce, a przy tym będzie pałał chęciami do pracy i nauki – zapraszam! 🙂

Szacunek…to takie trudne!

Dziś na tapecie zanikająca umiejętność. Bo tak szacunek postrzegać chyba należy w obecnych czasach – jako UMIEJĘTNOŚĆ. Porozmawiajmy zatem o szacunku. Tym wzajemnym najlepiej.

Trudno go szukać w sklepie na półkach. Najczęściej też nie nabywamy go w pakiecie genowym, a wychowanie coraz częściej idzie w las.
Jako społeczeństwo skoncentrowane na konsumpcji depczemy każdą wartość jaka tylko podeptać się da. Szczególnie wszystko to co wiąże się z kontaktem międzyludzkim.
Jak wygląda wzajemne poszanowanie każdy widzi. Jak widzi to księgowa bądź księgowy? Cóż…będzie to nieco skrzywiona ocena, ale krzywa wynika tylko i wyłącznie ze skali obserwowanych przypadków oraz z natężenia występowania. O sytuacjach można mówić bez końca.

Księgowa nie może mieć urlopu! Nie może mieć czasu prywatnego! Rodziny też lepiej nie, bo ta będzie jej przeszkadzać w pracy i odbieraniu telefonów od klientów. Generalnie będzie przeszkadzać w byciu dostępną 24h na dobę.
Na grupach najpoczytniejszego portalu społecznościowego dosyć często pojawiają się wpisy o bezczelnych księgowych. Jak śmie nie odbierać telefonów?! Nie odpisywać na e-mail? Natentychmiast do zwolnienia! Cóż to, że jest 22-ga a może nawet 23-cia…no cóż! Zakup bywa kwestią impulsu! A do północy jest akurat promocja z serii „Zakupy bez VATu tylko dziś do 23:59”. Co z tego, że to akurat dzień terminów podatkowych i księgowa pewnie dogorywa przy pracy, że nie wie w co ma ręce włożyć, żeby dokładnie i rzetelnie wszystko sprawdzić przy zamknięciu miesiąca? Kogo to? Kiedy tu się dzieją rzeczy niebagatelne i wymagające konsultacji z księgową! Jak często tak macie?

W ostatnim czasie widziałam całkiem sporo takich wpisów, gdzie aż palce mnie świerzbiły do napisania kilku zdań. Ale na takich grupach nie ma co się udzielać, bo psy Cię zaszczekają i uświadomią, że jesteś niewolnikiem, a tego lepiej nie wiedzieć! Błoga nieświadomość jest zdecydowanie lepsza więc pozostańmy ze swoim postrzeganiem świata w tym miejscu, w którym jesteśmy.

Czasami mam wrażenie, że działalność prowadzą osoby, które dobrze, że potrafią się podpisać bo z myśleniem często mają kłopot. Wymagają prowadzenia za rękę…nic to, że umowa obejmuje rozliczenia podatkowe i ewentualnie kwestie związane ze składaniem deklaracji do ZUS. Przyznaję się, że zdarza mi się tracić cierpliwość. Kiedyś nie zdążyłam się ugryźć w język i słowa padły zanim pomyślałam, że mówię je do klienta a nie do samej siebie…”to może zmianę pampersików też ogarniemy? I w pakiecie dołożymy regularne spacery. No ewentualnie erotyczny bonusik w postaci vouchera na usługi Pani Niewolnicy…”. Fakt, że klient był dobrym znajomym. Uśmiał się serdecznie i przyznał rację, że łatwo się zagalopować. Póki dajemy na to przyzwolenie to rozwija się to szalenie szybko a potem jak wyhamować takiego klienta? On już oczekiwania miał, teraz to on już ŻĄDA! Chwila tylko by zatracić szacunek do drugiej strony.

Roszczeniowość w naszym narodzie przekracza granice, staje się legendarna. Kiedyś będą o tym pisać dzieciom w bajkach, np. „O Wawelskim Smoku co chciał mieć wszystko” 😉
Zawsze naprzeciwko stoją dwie strony. Każda z nich ma jakieś oczekiwania. Każdej należy się szacunek.
Po to ustala się zasady współpracy, wkłada to w ramy umowy pomiędzy stronami.
Trzeba tylko egzekwować zapisy umowne i pilnować, także samego siebie, by nie przekraczać granic. Trzeba rozumieć, że działania w ramach umowy to PRACA. To co poza… to ma więcej wariantów. To może być GRZECZNOŚĆ (za tzw darmo) albo DODATKOWA PRACA (za darmo dawno zdechło) albo BRAK SZACUNKU (i tutaj jest szeroki wachlarz wyboru na czym ten brak szacunku może polegać).

To nie księgowa jest od przygotowywania wniosków kredytowych choć może to zrobić. Jeśli nie ma tego w umowie to należałoby grzecznie zapytać czy podjęłaby się tego i ile taka usługa będzie kosztować. Należy rozumieć, że to jest CZAS. Czas, który albo tracimy albo zarabiamy. Z pewnością takich rzeczy charytatywnie się nie robi.
Zdarza się, że księgowa robi wszystko… od rozliczania śmieci, zgłaszania do BDO, wystawiania szeregu zaświadczeń, przygotowywania wniosków, wypełniania druczków, z którymi sobie nie radzą klienci (tak naprawdę nie chce im się ich wypełniać, bo najczęściej są trywialnie proste) etc. Dlaczego? Bo ma problem z asertywnością. Bo nie potrafi odmówić. Słowo NIE więźnie jej w gardle. W końcu – bo czuje się nieco zastraszona żądaniami klienta. Tak właśnie. Nie wiedzieć dlaczego, ale są osoby, u których roszczeniowa postawa klienta wzbudza poczucie zagrożenia, strach i nieuzasadnione lęki i obawy.
Takim księgowym chciałabym zwrócić uwagę na to, że zachowanie ich klientów jest oznaką braku szacunku. Braku poszanowania pracy, jaką się dla nich wykonuje i braku uszanowania drugiego człowieka.

Najlepsze są zawsze księgowe kolegi! ONE ROBIĄ WSZYSTKO! I to migusiem 😉
Człowiek legenda… jak YETI. Taka to księgowa…kolegi. Taki Święty Grall…wszyscy o nim słyszą, ale nikt go jeszcze nie widział.
Szanujmy się! W tej pracy nie mamy czasu na to, by zatracać się w takich sytuacjach. Klient też będzie Cię szanował bardziej jeśli zobaczy, że stawiasz granice – to zawsze wzbudza podziw i respekt, bo jednak jesteśmy tylko ludźmi i lubimy zasady.

Dziś zatem lekcja pierwsza w drodze do szacunku dla samego siebie – naprawdę nie trzeba mieć wszystkiego, ale na pewno trzeba mieć SZACUNEK. Tak dla siebie jak i dla innych.

A żeby nie psuć sobie dni…rzadziej zaglądajcie na grupy na portalach społecznościowych, gdzie się od Was „żąda” i „oczekuje”…najlepiej za darmo. Charytatywnie lepiej robić coś dobrego dla innych, dla tych co potrzebują pomocy, a nie dla tych co z cwaniactwa chcą mieć…za darmo.

Tak…też się kiedyś udzielałam pro bono. Trochę wyrosłam z tego…tylko trochę. Po prostu dziś szanuję swój czas i zdrowie, bo jedno z drugim się ściśle wiąże. Życie jest krótkie więc czas mamy ograniczony, zatem działam nadal pro bono…ale wtedy kiedy chcę i dla tych, którym uważam, że pomóc im trzeba. To taki mój hołd dla siebie – szacunek dla mnie i moich bliskich.


Wakacje na półmetku – chwilo trwaj!

Odrobinkę zaniedbałam to moje „podwóreczko”… wybaczycie?
Ostatnie miesiące były dla mnie wyjątkowo ciężkie, przytłaczające i nie dające możliwości na chwile wytchnienia. Rok 2019 był preludium…ilość zmian w prawie dała wszystkim księgowym, ale i nie tylko im, porządnie w kość by rok 2020 pokazał nam, że może być gorzej.

Pandemia czy jak niektórzy wolą – światowa histeria na temat pandemii, trwa i nie zapowiada się na szybki jej koniec.
Przeglądając internety widzę często wpisy osób narzekających na przymusowe siedzenie w domu, na pracę w trybie „tydzień na tydzień” bądź „dwa tygodnie na dwa”, gdy tymczasem ja marzę by tak móc!
Kiedy moi klienci utyskiwali na brak pracy, spadek obrotów etc. ja nie spałam po nocach, bo choć nie jestem „księgową kolegi” to starałam się pomóc tym, którzy tego potrzebowali, ale przede wszystkim…ilość pracy wzrosła w biurze do stopnia, który mi wcale nie odpowiadał. Stąd odłożyłam na bok wszystko inne, w tym projekt „Księgowa w biegu”… Ale wracam! Powoli, ale do przodu.

Na dniach zmobilizuję moje napalone silniki do regeneracji i zacznę Was raczyć moimi skrzywionymi poglądami na ten świat.

Ja w tym roku bez urlopu…a Wy? Łapię pojedyncze dni, by całkiem nie dać się przygnieść natłokiem pracy. Szczególnie, że nie wiadomo co przed nami..czy znowu nie wrócą obostrzenia związane z COVID-19.
W te moje „jedynki” wsiadam w auto i jeżdżę rozglądając się za kawałkiem miejsca na tej ziemi dla siebie i mojej rodzinki. Upatrzyłam sobie nawet kawalątek lasu i nieba nad nim… wstępny projekt jest! Czy to się uda? Hmmm…po drodze czeka kilka przeszkód, ale czym byłoby życie gdyby nie obfitowało w niespodzianki? Satysfakcja za to smakuje potem lepiej kiedy rzecz się udaje, choć wydawało się, że rzeczy przejść się nie da. 🙂

Takiej chwili teraz chcę!

Kpina z podatnika czy pokazówka co komu wolno ;)

Dawno mnie tu nie było…rozumiecie – zaczęło się! Maraton zamknięcia roku, rozliczenia roczne i mnogość wielu zmian, które są istnym Mount Everestem pracy księgowego. To co się dzieje to już nie rollercoaster… to skok na banji przy przeciętej linie!

Dziś rano Minister Finansów nas POINFORMOWAŁ! Zapewne z uśmiechem na twarzy…o terminie publikacji formularzy elektronicznych PIT-36 i PIT-36L! Naprawdę? Uuuuuu! No pięknie…wyrobią się przed 30-tym kwietnia? Oj, na pewno! I jak nie będzie spapranych schematów i konieczności korygowania zeznań to my PODZIĘKUJEMY rządowi za ułatwienie nam życia 😉

„Ministerstwo Finansów informuje o terminie publikacji formularzy elektronicznych” – takim newsem przywitał mnie dziś nowy tydzień i miesiąc. Już marzec! Z roku na rok coraz większy cyrk z rozliczeniami.
Kończymy prace nad udostępnieniem wersji elektronicznej formularzy PIT-36 i PIT-36L” – dlaczego dopiero teraz? Skoro wprowadza się w ciągu roku zmiany dotyczące stawek podatkowych to wypadałoby być do tego przygotowanym…no ale po co?! Naród głupi wszystko kupi! Pod hasłem obniżenia podatku kryje się wiele. Jak wiele, to wiedzą Ci, którzy muszą mierzyć się z konsekwencjami tychże zmian. Z nieudolnością pomysłodawców i realizatorów. Z nieodpowiedzialnością! Oni pracują nad formularzami….phi! Pytanie jakie oni mają o tym pojęcie, jakie kompetencje? Jak widać na ten temat możemy sobie podywagować 😉

Obiecują co prawda, że „formularze te urzędy skarbowe będą obsługiwać priorytetowo” jednakże przy ilości jaka „zaleje” serwery Ministerstwa Finansów może się to okazać ciężkie w realizacji. Bo jak już wszyscy wiemy – w takich sytuacjach serwery „leżą i kwiczą”. Dosłownie! Myślę, że tutaj bukmacherzy powinni już zacząć przyjmować zakłady! Księgowi ustawią się w kolejce! 😉

Problemów jakie stwarza ta sytuacja, nie bierze się pod uwagę. Bo podatnik MUSI, rząd MOŻE. Podatnik pod groźbą sankcji i kar ma obowiązek, państwo ma prawo! Gdzie tu sprawiedliwość i równość? Czy nie powinno być kar i sankcji dla nieudolności konkretnych osób odpowiedzialnych za sprawne funkcjonowanie systemu? Kowalski drży przed każdą możliwą ewentualnością nałożenia na niego kary za jakiekolwiek uchybienie, tymczasem wobec Kowalskiego stosuje się politykę „bo nam wolno” uchybiając podstawowym jednakże zobowiązaniom. Państwo, a tak naprawdę konkretne osoby, w konkretnym ministerstwie, mają dbać o to by system funkcjonował tak sprawnie aby nie zakłócało to normalnego trybu działania tak urzędów jak i możliwości bezkolizyjnego prowadzenia działalności i obowiązku rozliczania się obywateli z nałożonych na nich podatków. Jak to jest, że bezkarnie wydłużają sobie terminy tym samym skracając je podatnikom? Można mówić, że przecież dane są gotowe, dostępne od ręki, jednakże jednocześnie jest zablokowana możliwość skutecznego zamknięcia roku bez zbędnej zwłoki. Ta zwłoka powoduje jednak nieco perturbacji. Na przykład w bankach… Niektórzy pozyskują dla swojej działalności finansowanie zewnętrzne oparte o system bankowy. Niesie to za sobą obowiązek wobec instytucji finansującej, przedłożenia w określonym terminie potwierdzonego przez urząd skarbowy zeznania. Bardzo często od tego uzależnia się uruchomienie procedur kredytowych. Termin ten najczęściej przypada na pierwsze dwa miesiące nowego roku podatkowego. Tymczasem… w roku 2020…mamy marzec a ONI JESZCZE testują formularze i ich nie publikują! Bravo oni!

Czy tylko mi się wydaje, że w tym cyrku małpy już się pogubiły i same nie wiedzą co robią?

Nie macie czasami wrażenia, że ktoś tu podcina gałąź…pod sobą?

ZUS – kpina czy instytucja zaufania publicznego?

Pytanie w tytule zdaje się być czysto retoryczne ale czy aby na pewno? Jestem z pokolenia, które uczono, że instytucje publiczne są dla ludzi. Kolejne pokolenia pokładały nadzieję i ufały, że w sytuacjach losowych są miejsca, gdzie uzyskają wsparcie i pomoc. Śmiem twierdzić, że ZUS wiódł zawsze prym na czele listy takowych instytucji. Od jakiegoś czasu dzieją się rzeczy…dziwne? Karygodne? Dziwne na pewno, ale karygodne tylko w opinii publicznej dla mas, które ośmielają się upubliczniać „postępki” urzędników tej instytucji. Wszędzie pracują ludzie, ale czy w pracownikach ZUS nadal widzimy zwykłych ludzi takich jak my, czy już nie? Czy faktycznie zostali odarci z resztek człowieczeństwa by stać się narzędziem „kata”? Słyszę wiele, rozumiem coraz mniej. Może dlatego, że trudno zrozumieć dlaczego tu gdzie urzędnicy powinni stać na straży prawa, ale z poszanowaniem tegoż oraz człowieka, który jest tutaj kluczem do konkretnych działań, dzieje się tak wiele zła. Można napisać powieść długą na tysiące, a może i miliony stron, bo przypadków jest już tak wiele, a sytuacje tak skomplikowane. Można by pokusić się o zebranie opowieści tych, których sytuacje są niekoniecznie skomplikowane i teoretycznie mają PRAWO, ale ZUS im tego prawa odmówił, narażając na koszty, stres oraz postępowanie sądowe, będące ostatecznie porażką ZUSu. Można by wiele… I w końcu pojawi się bestseller, bo taka książka nie ma innej możliwości jak stać się najpoczytniejszą pozycją dziesięciolecia! Kuriozalne listy z listą żenujących pytań…ktoś jeszcze takiego nie dostał? Kontrole, które są śledztwami a nie sprawdzaniem poprawności rozliczeń i podstaw ubezpieczenia. Rozumiem potrzebę eliminowania oszustów, bo takich oczywiście było wielu, ale nie może to się odbywać kosztem wszystkich ubezpieczonych. Usprawnienia, uściślenie przepisów, szczegółowe interpretacje – oczywiście, że TAK! Nagonka, brak analizy dokumentów, działanie według szablonu na zasadzie osądzania z góry bez postępowania dowodowego, podważanie prawa chociaż jest oczywiste – NIE!

Wśród tego wszystkiego co można by o ZUSie powiedzieć jest wiele zła i negatywnych treści. Są też i pozytywne oczywiście. Nie można stwierdzić z całą pewnością, że to siedlisko zła, choć zło w nim siedzi. Wszędzie stanowiącym jest czynnik ludzi, to na nim opierają się wszelkie działania. Zarówno te negatywne jak i pozytywne.

Wśród pozytywnych – szkolenia dla przedsiębiorców! Macie takie za sobą? Niektórzy z Was z pewnością tak.
Kilka dni temu dostałam list…od Króla ZUSa. ZAPROSZENIE! Rany Julek! Śpieszę z czytaniem, żeby mi jakiś termin przypadkiem nie umknął, a tam…

Oddział ZUS w Szczecinie serdecznie zaprasza…

Dodam, że na bezpłatne szkolenie!

…w zakresie przeprowadzania przez płatników składek kontroli prawidłowości wykorzystywania zwolnień lekarskich od pracy oraz kontrola prawidłowości orzekania o czasowej niezdolności do pracy z powodu choroby.

Świetnie! Nawet chętnie bym poszła na takie szkolenie. Dlaczego nie?
Ano dlatego, że zapraszają tak, by szansę na skorzystanie miał…nikt albo prawie nikt!

I tutaj pojawił się problem. Bo jak bardzo bym nie pragnęła to czasu nie wyprzedzę ani go nie cofnę. List datowany na 2 stycznia – czyli traktuję to jako dzień przygotowania nieszczęsnego zaproszenia przez pracownika ZUS. Czyli w czwartek. Myślicie, że w piątek 3-ego stycznia wysłany? Słusznie myślicie. Nadany został w piątek. Ale w Polsce wśród instytucji zaufania publicznego jest również Poczta Polska! A ta terminami dostarczania listów nawet nie próbuje się zasłaniać. Wysyłka listem zwykłym, więc nic pilnego. Listonosz dotarł z listem w dniu 8 stycznia o godzinie 15:30. Szkolenie zdążyło się już skończyć, więc pozostaje się tylko uśmiać z zaproszenia. Brakuje mi tutaj jakichś standardów postępowania w kontaktach z przedsiębiorcami. Inicjatywa, nie powiem – zacna. Wykonanie – fatalne. W wielu sprawach kontaktują się pracownicy ZUS z nami za pomocą środków komunikacji elektronicznej. Dostaję wiadomości na e-mail, dzwonią na telefon, a nawet piszą sms-y czy wiadomości na messengerze. Naprawdę! A tutaj nawet jeśli wyskoczyła im akcja na ostatnią chwilę, to wymagała procedury na tzw. szybko! Zabrakło koordynacji terminów i formy wysyłki, przez co nie zaszczyciłam swoją osobą szkolenia, które przecież mogło mi się przydać!
Może nauczyli by mnie ścigać pracowników za każde zwolnienie. Rozliczać ich z każdego dnia i minuty tego zwolnienia, łącznie z inwigilowaniem i sprawdzaniem miejsca pobytu. Jak żałuję…

Miły akcent, jakim jest zaproszenie, sprowadzono do niezbyt miłej formy. W sumie – czy to kogoś jeszcze dziwi? Nie wydaje mi się.
Myślę jednak, że wśród wielu pism jakie otrzymujemy z tej instytucji, nie spodziewamy się niczego miłego i nawet taki gest jak zaproszenie na szkolenie, nie wywołuje w nas prawidłowej reakcji. Kwestia jeszcze tego co kto uzna za prawidłowe 😉
Nie powiem, że się uśmiałam, bo tak nie było, ale tak mi jedna myśl za drugą przebiegła przez głowę…żadna nie nadaje się do publikacji! Ugrzeczniając: nawet szkolenie robione jest w kierunku utrudnienia życia ubezpieczonemu. Nie tylko przedsiębiorcy przecież mają problemy z tą instytucją, nie tylko matki na działalności, czy rodzina wnioskująca o zasiłek pogrzebowy, nie tylko chorujący, ale i zwykły etatowy Kowalski, czy Nowak na zleceniu.
Uczmy się jak zatracać się w tym szaleństwie. Patrzmy jak zmienia się wymiar człowieczeństwa w człowieku. Jak przestaje wyrażać się w ilości czynionego dobra, a zaczyna w liczbie odebranych uprawnień, zabranych zasiłków, odebranych rent.

Podsumowując: ZUS jest ZUSem, instytucją. Dla ilu z nas instytucją zaufania publicznego? Czy raczej zdziercą czyhającym na nasze ciężko zarobione pieniądze, nie dając w zamian tego co się należy każdemu uprawnionemu?
ZUS jest jak to krzesło bez nogi…niby potrzebne tylko usiedzieć się nie da!


Mikrorachunek podatkowy – od 01.01.2020!

Do 31 grudnia 2019 roku podatnicy będą płacić podatki zgodnie z aktualnymi regulacjami prawnymi, czyli na rachunek bankowy właściwego urzędu skarbowego przypisany dla konkretnego podatku.
Natomiast wszelkie zobowiązania podatkowe opłacane po 31 grudnia 2019 roku podlegać będą wpłacie na mikrorachunek podatkowy, nawet należności dotyczące zobowiązań podatkowych z lat ubiegłych.

Czymże jest mikrorachunek podatkowy?

Mikrorachunek podatkowy to rachunek bankowy, na który podatnik zobowiązany będzie od 1 stycznia 2020 roku wpłacać podatek PIT, CIT i VAT.
Każdy podatnik będzie posiadał przypisany wyłącznie dla jego identyfikatora podatkowego, indywidualny rachunek podatkowy.
W przypadku osób prowadzących działalność gospodarczą identyfikatorem, dla którego należy wygenerować mikrorachunek podatkowy jest NIP.
Dla osób nieprowadzących działalności – numer PESEL.

Mikrorachunek podatkowy to rachunek bankowy, na który od 1 stycznia 2020 roku podatnik będzie zobowiązany uiścić podatek PIT, CIT i VAT. Dla każdego podatnika i płatnika, który posiada PESEL lub NIP, prowadzi działalność lub tego nie robi, zakładany jest indywidualny rachunek podatkowy. Czyli 1 podatnik = 1 rachunek dla celów PIT, CIT i VAT.

Może się zdarzyć, że podatnik nie posiada NIP-i i PESEL-u, a ma status podatnika w Polsce. Powinien posiadać identyfikator podatkowy. W przypadku gdy podatnik oczekuje na decyzję o przyznaniu numeru identyfikacyjnego, będzie on mógł wpłacić należność na mikrorachunek podatkowy właściwego urzędu skarbowego zgodnie z obwieszczeniem ws. wykazu rachunków bankowych urzędów skarbowych (według informacji od MF obwieszczenie będzie opublikowane w grudniu). W tytule przelewu należy wówczas podać numer dokumentu, np. paszportu, dowodu osobistego, aby urząd skarbowy mógł dokonać identyfikacji i prawidłowo rozliczyć wpłatę.

Utworzony dla podatników oraz płatników mikrorachunek podatkowy służyć będzie do dokonywania wpłat tylko dla celów PIT, CIT i VAT oraz opłat niedotyczących podatków, np. opłaty skarbowe, należności celne czy grzywny, mandaty i inne kary pieniężne, kary porządkowe. Natomiast inne podatki, np. podatki lokalne wpłaca się na dotychczasowych zasadach, tj. na rachunek bankowy ku temu przeznaczony właściwy dla urzędu skarbowego. Rachunek ten podatnik znajdzie w obwieszczeniu ws. wykazu rachunków bankowych urzędów skarbowych.

Gdzie sprawdzisz swój mikrorachunek podatkowy?

Mikrorachunek podatkowy można sprawdzić w dwojaki sposób:

  1. za pomocą generatora udostępnionego przez Ministerstwo Finansów znajdującego się pod adresem: Generator mikrorachunku podatkowego. Działa on 24/7, więc możliwe jest jego wygenerowanie w każdej chwili, z każdego urządzenia z dostępem do internetu,
  2. w urzędzie skarbowym.

Wyróżnić należy, że aby wygenerować numer (w przypadku sposobu 1) lub uzyskać go z US (w przypadku sposobu 2), należy wskazać:

  • numer PESEL – osoba fizyczna,
  • NIP – organizacja.
  • wygenerowanie czy podanie i prowadzenie mikrorachunku nie wiąże się z żadnymi kosztami. Numer rachunku wygenerowany na stronie MF można wydrukować.

Zagadka mikrorachunku podatkowego czyli jak go czytać?

Mikrorachunek podatkowy spełnia standard NRB, czyli standard, który jest stosowany w obrocie krajowym w zakresie sposobu numeracji rachunków bankowych oraz standard IBAN, czyli Międzynarodowy Numer Rachunku Bankowego. Składa się on z 26 znaków:
LK10100071222YXXXXXXXXXXXX

„LK” oznacza liczbę kontrolną.
Wartość „10100071” oraz „222” są stałe dla każdego mikrorachunku podatkowego. Pierwsza wskazuje numer rozliczeniowy w NBP, druga jest numerem uzupełniającym w NBP.
„Y” = 1, gdy użyłeś numeru PESEL.
„Y” = 2, gdy użyłeś NIP-u.
Po znaku Y jest twój PESEL lub NIP. Na kolejnych pozycjach są zera.
Przykładowo, jeśli podatnik ma numer PESEL 11111111111, to jego mikrorachunek podatkowy będzie miał numer: LK10100071222111111111111.

Co może pójść nie tak przy przelewie na mikrorachunek podatkowy…

Najczęstszymi błędami, jakie mogą popełnić podatnicy w związku z płatnością na mikrorachunek podatkowy, są:

  • wpłata na rachunek VAT, PIT i CIT urzędu skarbowego obowiązujący do końca 31 grudnia 2019 roku. Przelew powinien zostać odrzucony przez bank i zwrócony;
  • wpłata na nieprawidłowy numer mikrorachunku podatkowego (z niewłaściwym identyfikatorem podatkowym):
  • podatnik zorientował się, że wpłacił kwotę na zły rachunek – należy udać się osobiście do właściwego urzędu skarbowego z potwierdzeniem polecenia przelewu i wyjaśnić zaistniałą sytuację,
  • podatnik nie zorientował się, że wpłacił kwotę na zły rachunek – urząd skarbowy powinien wezwać podatnika do wyjaśnienia wpłaty.

W przypadku wezwania dotyczącego błędu należy udać się do właściwego urzędu skarbowego w celu wyjaśnienia wraz z potwierdzeniem zapłaty.
Nie powinny w takiej sytuacji być wyciągnięte negatywne konsekwencje.

Pomylić się można przy zlecaniu przelewu, szczególnie kiedy podatnik prowadzi jednocześnie działalność gospodarczą i pracuje na umowę o pracę. Wówczas dla podatnika otworzone będą dwa mikrorachunki bankowe. Przy czym w takiej sytuacji płatności dokonuje się na mikrorachunek podatkowy, który zawiera numer PESEL (bez względu na to, że prowadzona jest działalność gospodarcza). Jeśli podatnik się pomyli w opłacie i dokona jej na mikrorachunek z NIP-em, to zostanie ona zaksięgowana w sposób prawidłowy, przy czym kluczowe jest, aby stosować prawidłowy numer rachunku.

Gdybym chciała zapłacić zobowiązanie podatkowe za inną osobę na jej mikrorachunek podatkowy…

Zgodnie z art. 62b § 1 Ordynacji podatkowej podatek może zostać zapłacony przez:

  • małżonka podatnika, jego zstępnych, wstępnych, pasierba, rodzeństwo, ojczyma i macochę – bez ograniczeń kwotowych,
  • aktualnego właściciela przedmiotu hipoteki przymusowej lub zastawu skarbowego, jeżeli podatek zabezpieczony jest hipoteką przymusową lub zastawem skarbowym,
  • inny podmiot, tj. osobę trzecią, w przypadku gdy kwota podatku nie przekracza 1000 zł, a treść dowodu zapłaty nie budzi wątpliwości co do jej przeznaczenia,
  • podatek w wysokości wyższej niż 1 tys. złotych może więc zostać opłacony jedynie przez podatnika lub członka jego najbliższej rodziny. Natomiast jeśli podatek powyżej 100 złotych zostanie wpłacony przez osobę trzecią, to uznaje się go za niezapłacony.

Wpłata należności podatkowej na mikrorachunek podatkowy a zaległości podatkowe

W związku z wprowadzeniem mikrorachunku podatkowego zmieniona zostanie treść art. 62 § 1 Ordynacji podatkowej, więc po 1 stycznia 2020 roku otrzyma on następujące brzmienie:

„Jeżeli na podatniku ciążą zobowiązania podatkowe z różnych tytułów, dokonaną wpłatę zalicza się na poczet podatku zgodnie ze wskazaniem podatnika, a w przypadku braku takiego wskazania – na poczet zobowiązania podatkowego o najwcześniejszym terminie płatności spośród wszystkich zobowiązań podatkowych podatnika. W przypadku gdy na podatniku ciążą zobowiązania podatkowe, których termin płatności upłynął, dokonaną wpłatę zalicza się na poczet zaległości podatkowej o najwcześniejszym terminie płatności we wskazanym przez podatnika podatku, a w przypadku braku takiego wskazania lub braku zaległości podatkowej we wskazanym podatku – na poczet zaległości podatkowej o najwcześniejszym terminie płatności spośród wszystkich zaległości podatkowych podatnika”.

Podatnik będzie mógł wskazać w trakcie dokonywania przelewu, jaki typ zobowiązania chce uregulować – PIT, CIT czy VAT bądź pozostałe opłaty niedotyczące podatku. Jeżeli podatnik nie wskaże typu zobowiązania, to naczelnik urzędu skarbowego rozliczy zobowiązanie o najstarszym terminie wymagalności.

Jeżeli podatnik posiada zaległości podatkowe względem urzędu skarbowego:

  • dokonaną wpłatę zalicza się na poczet zaległości podatkowej o najwcześniejszym terminie płatności we wskazanym przez podatnika podatku,
  • dokonaną wpłatę zalicza się na poczet zaległości podatkowej o najwcześniejszym terminie płatności spośród wszystkich zaległości podatkowych podatnika w przypadku braku wskazania podatku lub braku zaległości podatkowej we wskazanym podatku,
  • przy czym jeżeli dokonana wpłata nie pokrywa kwoty zaległości podatkowej wraz z odsetkami za zwłokę, wpłatę tę zalicza się proporcjonalnie na poczet kwoty zaległości podatkowej oraz kwoty odsetek za zwłokę w stosunku, w jakim w dniu wpłaty pozostaje kwota zaległości podatkowej do kwoty odsetek za zwłokę.

Wniosek z powyższego taki, że podatnik posiadający zaległości podatkowe nie będzie miał możliwości płacenia bieżących podatków, ponieważ zawsze wpłata będzie zaliczona na poczet najdłużej zalegającego podatku.

Nadążacie jeszcze za zmianami?

www.pixabay.com

ZUS pół żartem, pół serio – poczucie humoru ma!

Dostałam czkawki ze śmiechu. Więcej – dobrze, że tylko czkawki a nie zaparcia! Nowy klient prowadzony od A do Z, czyli od momentu podjęcia decyzji o założeniu działalności. Po rejestracji cała korespondencja urzędowa słana pod adres pełnomocnika czyli do mnie. Najwygodniejsza forma w przypadku klientów, którzy pracują poza granicami kraju. Dziś w poczcie pismo powitalne od Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. No cieszą się…wiemy oczywiście dlaczego. Ale w obliczu tego co wyczyniają mało mnie śmieszy ta forma powitania.

Pierwsze zdanie daje jasne przesłanie. Oczywista oczywistość: „Szanowna Pani, jest nam niezmiernie miło powitać Panią w gronie płatników składek w ZUS.” Tak więc drogi Przedsiębiorco – jesteś płatnikiem i ZUS już Cię „kocha” od pierwszego dnia Twojej działalności.
Drugie zdanie zdaje się być przepełnione sarkazmem: „Osoby, które prowadzą działalność gospodarczą, są dla nas niezwykle ważną grupą klientów.”
Really? W kontekście pierwszego zdania – jasne. Nie może być inaczej. W końcu ZUS kasy nie ma i liczy na każdą „zrzutkę” czyli składki przedsiębiorców.
Punktuję zdanie po zdaniu co też Król ZUS chce, a właściwie czego oczekuje. Bo przecież każdy wie, że raczej dawać nic nie chce. I nie pomyliłam się! Przynajmniej w moim odczuciu.

„Mamy świadomość, że w początkowym okresie prowadzenia działalności gospodarczej przepisy prawa i wynikające z nich obowiązki mogą sprawiać trudności. Wiemy też, że oczekuje Pani sprawnej, rzetelnej i przyjaznej obsługi oraz szybkiego dostępu do informacji.” – Gdzie ja tu widzę ironię? Czy ktoś jeszcze poza mną widzi w tym ten sam przekaz, który ukazuje się moim oczom?

Sprawna, rzetelna i przyjemna obsługa…ha…dobre! Nic, że trzeba „przewisieć” na infolinii czasami godziny. Nic, że co urzędnik to inne zdanie. Nic, że na zapytania nie odpowiadają w terminie 30 dni. Nic, że przeciągają najprostsze sprawy i nie są chętni do udzielania informacji w zakresie toczących się spraw i podejmowanych przez nich działań. A przecież jako płatnik czy ubezpieczony, każdy z nas ma do tego pełne prawo, by zapoznać się z dokumentacją na każdym etapie postępowania. A może jednak nie??

Na razie to z tego zdania wynika dokładnie to jest faktem potwierdzonym – PRZEDSIĘBIORCO MASZ OBOWIĄZKI! O prawach w powitaniu mowy nie ma.
Najwięcej powiedzieć o tym można w odniesieniu do działań jakie ZUS uskutecznia wobec prowadzących działalność kobiet, na szeroką skalę prowadząc kampanię udowadniania fikcyjności działalności czy pozorności zatrudnienia – jak tylko przychodzi do wypłacania zasiłków. Zasiłków, które teoretycznie są należne, bo przecież opłacanie składek niesie za sobą określone prawa. ZUS ma te prawa co najwyżej w nosie, bo skala problemu pokazuje, że my przedsiębiorcy jesteśmy do płacenia. Nie należy nam się nic poza instrukcjami jak wypełniać swoje obowiązki. Jak wypełniać druczki czyli dokumenty płatnicze.

A na końcu mają czelność wyrażać nadzieję, że „będzie Pani zadowolona„! Nosz jasna Twa mać! Naprawdę? JESTEM wręcz przeszczęśliwa z kolejnych obowiązków. Bez praw. Za to z obawą i pewnością, że jak przyjdzie walczyć z chorobą to i ZUS swoje dołoży i przyjdzie toczyć walkę na wielu polach. Często bez środków do życia w okresie toczących się sporów. To dotknęło już tysięcy osób, dotknie jeszcze więcej, a zusowski trefniś rozsyła żałosne powitanie.

Kroplą w czarze goryczy jest ostatnie zdanie tego listu miłosnego: „Dobro klientów jest naszym priorytetem.” Śmiechłam, a doczytawszy do końca, musiałam przyznać, że poziom żenady jest zbyt wielki by nie wylać tego tutaj.
Jakie Wy dostajecie „listy miłosne” od Króla ZUSa?

Ulga termomodernizacyjna w PIT – dla kogo?

Rok 2019 jest pierwszym rokiem obowiązywania nowej ulgi w PIT. Od 1 stycznia bieżącego roku osoba, która zamontuje w domu ekologiczne ogrzewanie, odliczy od dochodu część wydatków.

Ustawa termomodernizacyjna, która wprowadziła tą ulgę, była wyjątkowo szybko procedowana. Wszystkie siły polityczne tym razem były wyjątkowo zgodne. Wynikało to oczywiście z potrzeby. Poziom zanieczyszczenia powietrza jest bowiem sporym problemem, więc ustawa ta ma wspomóc walkę z tym problemem.

Przepisy wprowadzające nową ulgę obowiązują od 1 stycznia 2019 roku (Dz. U. z 30 listopada 2019 r.). Wynika z nich, że właściciel lub współwłaściciel jednorodzinnego budynku mieszkalnego może odliczyć od swojego dochodu wydatki poniesione na termomodernizację. Wykazuje się je w zeznaniu składanym za rok, w którym wydatki te zostały poniesione. Inwestycja musi być zakończona w ciągu trzech kolejnych lat. Termin liczy się od końca roku, w którym poniesiono pierwszy wydatek. Ulga jest objęta limitem – 53.000 zł.

Ci którzy włączą się do walki ze smogiem, mogą liczyć na możliwość odpisania od dochodu zakupów na różnego rodzaju materiały budowlane i urządzenia wykorzystywane przy modernizacji ogrzewania. Również wydatki na usługi przygotowującą inwestycję, np. wykonanie audytu energetycznego, analizy termograficznej, dokumentacji projektowej czy ekspertyzy ornitologicznej. Ulga przysługuje też na docieplenie płyt balkonowych i fundamentów, a także wymianę okien, drzwi i bram garażowych. Oczywiście wszystkie wydatki muszą być udokumentowane fakturą.

Ustawa termomodernizacyjna ma poprawić systemy termomodernizacji, a więc lepsze i bardziej ekologicznej ogrzewanie. Program jest przeznaczony dla właścicieli domów jednorodzinnych, których nie stać na odpowiednie zabezpieczenie domu oraz mieszkańcy domów jednorodzinnych, którzy chcą wymienić kotły na paliwo stałe.

Z dopłaty mogą skorzystać:

  • podatnicy opłacający podatek,
  • właściciele lub współwłaściciele jednorodzinnych budynków mieszkalnych, którzy ponoszą wydatki na realizację przedsięwzięć termomodernizacyjnych,
  • właściciele domów jednorodzinnych, którzy planują lub są w trakcie wykonywania prac termomodernizacyjnych (odliczyć można wydatki poniesione od 1 stycznia 2019 roku).

Za co można dostać zwrot?

Ustawa nie określa szczegółowo jakie wydatki mogą być objęte ulgą podatkową. Wykaz materiałów budowlanych, urządzeń i usług, które podlegają uldze został określony w specjalnym rozporządzeniu przygotowanym przez Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju w porozumieniu z Ministrem Ochrony Środowiska.

Wydatki, które można odpisać od dochodu (ulga w PIT):

  1. materiały budowlane wykorzystywane do docieplenia przegród budowlanych, płyt balkonowych oraz fundamentów wchodzące w skład systemów dociepleń lub wykorzystywane do zabezpieczenia przed zawilgoceniem węzeł cieplny wraz z programatorem temperatury.
  2. Kocioł gazowy kondensacyjny.
  3. Kocioł olejowy kondensacyjny.
  4. Zbiornik na gaz lub zbiornik na olej.
  5. Kocioł na paliwo stałe.
  6. Przyłącze do sieci ciepłowniczej lub gazowej.
  7. Materiały budowlane wchodzące w skład instalacji grzewczej.
  8. Materiały budowlane wchodzące w skład instalacji przygotowania ciepłej wody użytkowej.
  9. Materiały budowlane wchodzące w skład systemu ogrzewania elektrycznego.
  10.  Pompa ciepła wraz z osprzętem.
  11. Kolektor słoneczny wraz z osprzętem.
  12. Ogniwo fotowoltaiczne wraz z osprzętem.
  13. Stolarka okienna i drzwiowa, w tym okna, okna połaciowe wraz z systemami montażowymi, drzwi balkonowe, bramy garażowe.
  14. Powierzchnie przezroczyste nieotwieralne.
  15. Materiały budowlane składające się na system wentylacji mechanicznej wraz z odzyskiem ciepła lub odzyskiem ciepła i chłodu.
  16. Wykonanie audytu energetycznego budynku przed realizacją przedsięwzięcia termomodernizacyjnego.
  17. Wykonanie analizy termograficznej budynku.
  18. Wykonanie dokumentacji projektowej związanej z pracami termomodernizacyjnymi.
  19. Wykonanie ekspertyzy ornitologicznej i chiropterologicznej.
  20. Docieplenie przegród budowlanych lub płyt balkonowych lub fundamentów.
  21. Wymiana stolarki zewnętrznej np. okien, okien połaciowych, drzwi balkonowych, drzwi zewnętrznych, bram garażowych, powierzchni przezroczystych nieotwieralnych.
  22. Wymiana elementów istniejącej instalacji ogrzewczej lub instalacji przygotowania ciepłej wody użytkowej lub wykonanie nowej instalacji wewnętrznej ogrzewania lub instalacji przygotowania ciepłej wody użytkowej.
  23. Montaż kotła gazowego kondensacyjnego.
  24. Montaż kotła olejowego kondensacyjnego.
  25. Montaż pompy ciepła.
  26. Montaż kolektora słonecznego.
  27. Montaż systemu wentylacji mechanicznej z odzyskiem ciepła z powietrza wywiewanego.
  28. Montaż instalacji fotowoltaicznej.
  29. Uruchomienie i regulacja źródła ciepła oaz analiza spalin.
  30. Regulacja i równoważenie hydrauliczne instalacji.
  31. Demontaż źródła ciepła na paliwo stałe.

Wszystkie wydatki muszą być udokumentowane fakturą.

www.pixsabay.com